Jestem dziś dumna z tego, że jako Tunezyjka na polskim rynku, mimo różnych przeciwności, od 1989 r. nadal na nim jestem. Większość touroperatorów z tamtego okresu wycofała się lub uległa restrukturyzacji. Ja natomiast miałam stabilny fundament, budowałam firmę ostrożnie i systematycznie – mówi Leila Ben Arfi.
Jak to się stało, że trafiła pani do Polski?
Po zdaniu matury planowałam wybrać się na studia. Ponieważ w Tunezji mamy system edukacyjny wzorowany na francuskim, więc wiele osób wyjeżdża studiować właśnie do Francji. Tak się złożyło, że wówczas konsulem w tunezyjskiej ambasadzie był mój krewny, który zaczął mnie namawiać, żebym przyjechała na studia do Polski, opowiadając, jak tu jest pięknie. Powiedziałam więc mężowi: chodź spróbujemy, jedźmy tam. To był rok 1985 i kiedy wysiadłam na lotnisku, wokół wszystko było szare.
Tymczasem ja miałam kolorowe ubrania z Francji, bo tak noszono się w Tunezji. Na początku na studiach wołali do mnie „Żarówka”. Powiedziałam w końcu mężowi, że skoro mamy tu żyć, musimy być jak oni, jak Polacy. I wtedy zaczęłam faktycznie żyć życiem studenckim. Mieszkaliśmy w akademiku, żeby czuć tę atmosferę i żyć jak nasi znajomi. Miałam o tyle łatwiej, że mogłam z tunezyjskim paszportem jeździć np. do Berlina Zachodniego bez wizy na zakupy. Dla mnie wszystko tu było tanie. Dostawałam stypendium w wysokości dwa razy większej niż pensja moich wykładowców, tyle że nie było co za te pieniądze kupić.
Z wykształcenia jest pani architektem. Jak trafiła pani do turystyki?
Mogę powiedzieć, że to przypadek. Studiowałam architekturę tutaj, w Polsce, w Białymstoku. Po ukończeniu studiów zaczęłam pracę doktorancką i pracowałam jako architekt. Kiedy przyjechałam do Polski w 1985 r., byłam tutaj chyba pierwszą Tunezyjką. I praktycznie od zawsze byłam pytana o Tunezję, ludzie zupełnie nie znali tego kraju. Często dziwili się, bo nie wiedzieli, że Tunezja to nowoczesny kraj. Dlatego w pewnym momencie powiedziałam moim kolegom architektom, wśród których znajdowali się obecnie bardzo znani architekci: chodźcie, ja wam po prostu pokażę mój kraj. Nie było wówczas jeszcze mowy o lotach czarterowych, dlatego polecieliśmy samolotem rejsowym, z przesiadką. Ponieważ wyjechałam z Tunezji jako młoda osoba, nie znałam tamtejszych hoteli. Na miejscu dyrektor hotelu, w którym mieszkaliśmy, zaproponował mi w imieniu grupy hotelarzy, żebym otworzyła dla nich w Polsce firmę turystyczną.
Najpierw odmówiłam, mówiąc, że przecież ja jestem architektem i tylko pokazuje znajomym Tunezję, której w Polsce zupełnie nie znają. Jednak po powrocie do Polski przemyślałam sprawę i stwierdziłam, że mimo iż z Polski nie ma żadnych lotów bezpośrednich do Tunezji, chcę jednak się tego podjąć. Wówczas dostępny był właściwie tylko LOT. Byłam jednym z pierwszych touroperatorów, którzy zaczęli organizować takie wyjazdy. Pierwszy samolot, o ile pamiętam, wynajęło Konsorcjum Polskich Biur Podróży. Potem z innymi...