Uczeń na trawie, czyli turystyka szkolna

Co roku pojawiają się nowe biura, gotowe organizować wyjazdy typu zielone szkoły. Ale choć ten rynek wydaje się atrakcyjny, wcale nie jest łatwy. Klient jest coraz bardziej wymagający, a konkurencja coraz ostrzejsza, zwłaszcza że pieniądze do wzięcia są naprawdę spore.


O tym, że utrzymać się nie jest łatwo świadczy fakt, że wiele z biur próbujących działalności w tym segmencie rezygnuje równie szybko, jak się na to zdecydowało. – Bo jeśli ktoś zamierza obsłużyć 1500 czy 2000 osób to już po jednym sezonie zobaczy, że koszty przewyższają zyski – mówi się Robert Lubomski, właściciel biura Lubatur z Będzina. Dodatkowo rynek jest też zróżnicowany w zależności od regionu. Inaczej wygląda na Śląsku, inaczej już w sąsiedniej Małopolsce czy na Mazowszu. Śląsk, jako teren uznany za zagrożony ekologicznie, oferuje specjalne dopłaty z Funduszu Ochrony Środowiska do zielonych szkół. Dostaje je każdy 10-latek. Fakt, że w grę wchodzą publiczne pieniądze powoduje, że organizatorzy takich wyjazdów często muszą stawać do przetargu na ich realizację.


Organizator z przetargu

Są biura, dla których zielone szkoły to główna specjalizacja. Jak np. Lubatur z Będzina. – Na Śląsku już wrosło w tradycję, że w II klasie dziecko idzie do pierwszej komunii, a w trzeciej wyjeżdża na zieloną szkołę – śmieje się Robert Lubomski. – Bo właśnie wtedy uczeń, jeden raz w czasie całej edukacji, dostaje dopłatę do takiego wyjazdu, 170 złotych. Z tego względu Śląsk jest bardzo atrakcyjny dla organizatorów zielonych szkół. Ale przy ich organizacji są też dodatkowe obostrzenia: wyjazd musi trwać minimum 14 dni i zawierać program profilaktyki ekologicznej. Więc podczas gdy w innych regionach uczniowie wyjeżdżają zwykle na 5 – 7 dni, to śląskie dzieci spędzają na zielonej szkole dwa lub nawet trzy tygodnie. Przy organizowaniu dużego wyjazdu, [...]