W państwie polskim wszystkie zabytki pozostające w prywatnych rękach są traktowane po macoszemu, nawet jeżeli te osoby chcą o zabytek zadbać i przywrócić do lepszego stanu czy udostępnić jako atrakcję turystyczną – mówi Jan Duerschlag, odkrywca i właściciel kopalni srebra Amalia w Srebrnej Górze.
Każda historia ma swój początek. Jak stałeś się poszukiwaczem i górnikiem, a przy okazji także właścicielem kopalni srebra?
Zaczęło się jak zwykle niewinnie. Z myślą o dzieciach i rodzinnym wypoczynku zakupiłem działkę letniskową pod twierdzą srebrnogórską. Takie były założenia. Po pewnym czasie okazało się, że na tym terenie w latach wcześniejszych były prowadzone prace górnicze, i to mnie zaintrygowało. Poznałem też ludzi, którzy „siedzą” w historii górnictwa Dolnego Śląska. To był Darek Wójcik i Krzysiek Krzyżanowski w głównej mierze, i wspólnymi siłami zaczęliśmy poszukiwania po różnych archiwach. Od znajomych dostaliśmy mapy, na podstawie których poznaliśmy przybliżoną lokalizację kopalni, którą chcieliśmy znaleźć. Ale mapa była niedokładna. Zrobiono ją mniej więcej w skali 1:5000, dlatego nasze pomiary nie były zbyt dokładne. Dopiero za którymś razem udało nam się dokopać do wejścia do kopalni. W zasadzie od momentu dokopania się do wlotu tunelu zaczęliśmy eksplorować i wyciągać zalegające skały i pierwotny urobek.
Jak wygląda wasza praca, gdy nie można wjechać koparką czy choćby użyć sprzętu ciężkiego?
Od samego początku poruszaliśmy się na czworaka lub prawie na leżąco. Dlaczego? Dlatego że wszystkie chodniki były wypełnione tzw. skałą płoną. Kopalnia była prawie w całości podsadzona, a to znaczy, że dawno temu odcinki wyeksploatowane zasypywano urobkiem z drążonych tuneli. Gdy w danym chodniku kończyła się żyła srebra czy ołowiu, nie było już w tym momencie konieczności jego utrzymywania. Szukając następnej żyły, z następnego odcinka wybierano skałę i zasypywano tym urobkiem wcześniejsze partie. Dlatego wbrew pozorom na powierzchnię nie wyjeżdżało dużo skały, a była ona upychana w innych częściach kopalni. Taka była wówczas technika, przy czym trzeba także wziąć pod uwagę, że koszt wyciągnięcia każdego wiaderka był bardzo wysoki, a sama operacja skomplikowana. Musimy też wiedzieć, że przez odkrycie kopalni i opróżnienie chodników zmieniła się także mechanika górotworu. Musimy przez to w niektórych miejscach wzmacniać filary, podpierać stemplami i skałami, robić obudowy drewniane, bo ta podsadzka, czyli niepotrzebne skały, stanowiła też niejako zabezpieczenie kopalni, by te chodniki się nie zapadały.
Jak długo trwają te prace i jak one wyglądają w praktyce?
Prace trwają od kilku lat, lecz rok 2020 nieco nam pomógł. Część z nas, nie mogąc nigdzie wyjechać, sporo czasu poświęca pracom w kopalni. A praca jest jak przed wiekami, megatrudna i skomplikowana. Wszystko spod ziemi wydobywane i transportowane jest ręcznie. Sądząc z kubatury urobku i na podstawie mapy, myślę że mamy wydobyte ok. 80 proc. tego, co powinniśmy wydobyć na powierzchnię. Jednak co nas czeka dalej, tego jeszcze nie wiemy, bo posuwając się w głąb, mamy zalążki następnych chodników i szybów. To daje nadzieję, że kopalnia okaże się jeszcze większa. Również mamy niejaką nadzieję, co pewne fakty nam tutaj sugerują, że nasza kopalnia może stanowić część dużo większego kompleksu dawnych wyrobisk górniczych, który ciągnie się pod fortyfikacje srebrnogórskie, głównie fort Ostróg.
Czy udało się określić początek powstania i koniec pracy tej kopalni?
Tutaj mamy problem, który wynika z tego, że przekazów historycznych zachowało się nie...