Niestety, wygląda na to, że decyzje podejmowane są bez głębszej analizy. W przypadku stacji narciarskich potraktowano je na równi z hotelami i zamknięto je, żeby ludzie nie przemieszczali się po kraju – mówi Tomisław Brózda z ośrodka KiczeraSki.
Jak wyglądały przygotowania do ostatniego sezonu? W jakim stopniu mogliście planować kolejne działania?
Na początku wiele osób uważało, że jednak będzie można działać, choć oczywiście z wieloma ograniczeniami. Mieliśmy przecież przygotowane wytyczne sanitarne z ministerstwa, do których się dostosowywaliśmy. Poczyniliśmy pewne inwestycje, aby się do tych wytycznych dostosować. Jak trudne to były decyzje, widać choćby na przykładzie naszej restauracji. Wiedzieliśmy, że restauracja raczej nie będzie mogła funkcjonować normalnie. Dlatego postanowiliśmy zainwestować w możliwość wydawania posiłków na zewnątrz, na wynos. Kupiliśmy specjalny namiot do wydawania posiłków, przeorganizowaliśmy działanie kuchni. Zatrudniliśmy dodatkowych pracowników, żeby można było sprawnie wydawać posiłki poza budynkiem restauracji. Koszty tych zabiegów to około 50 tys. zł. Do tego doszły liczne drobniejsze wydatki, takie jak dodatkowe siatki do wygradzania przejść, żeby narciarze nie tłoczyli się w jednym miejscu, dozowniki do płynów dezynfekujących czy wreszcie duże ilości samego płynu. Sama decyzja o przygotowaniu się do sezonu też jednak nie była łatwa. Przecież przygotowanie stoków wiąże się z poważnymi wydatkami. Problemem była też niejasność przepisów. Najjaskrawiej było to widać na przykładzie wspomnianej restauracji. Kiedy już zorganizowaliśmy jej działanie zgodnie z wytycznymi, pojawiły się wątpliwości co do konkretnych rozwiązań. Czy wydawanie posiłków w namiocie może się odbywać czy nie? Gdzie klienci mogą jeść? Skoro nie mogą w miejscu publicznym, to gdzie? Zakładaliśmy, że jeśli jedzą w samochodzie, to jest to legalne, ale jak usiądą gdzieś z boku – to co? Finalnie sanepid uznał, że jeśli klienci siedzą gdzieś na zewnątrz, to jest to zgodne z wytycznymi, niemniej jednak nie było to jasne i wprowadzało kolejny element niepewności. Niestety, finalnie okazało się, że te wydatki nie przyniosły dochodu. Z restauracji mieliśmy jedynie około 1/10 dochodu, więc w najlepszym razie pokryło to koszty.
A kiedy rozpoczęliście przygotowanie samych stoków?
Kiedy i czy rozpocząć przygotowania – nie było oczywiste, bo trzeba było zdecydować, czy ponosimy spore koszty, nie wiedząc, czy będzie szansa na to, żeby się zwróciły, był to więc poważny dylemat. Na początku listopada wszystko wskazywało na to, że stoki będą zamknięte, dlatego ograniczyliśmy przygotowania. Jednak potem przygotowywano wytyczne i pojawiły się ze strony władz sygnały, że jednak będzie można w określonym reżimie sanitarnym działać. Do tego, kiedy pogoda i temperatura umożliwiły optymalne naśnieżanie (w odpowiednio niskiej temperaturze śnieżenie zużywa znacznie mniej wody i energii), rozpoczęliśmy jużregularne przygotowania. W efekcie...