Wybuch wojny na Ukrainie przekłada się bezpośrednio na turystykę. Na razie trudno jeszcze stwierdzić, jak duży będzie to wpływ i które jej segmenty najbardziej ucierpią.
Początek roku dawał podstawy do optymistycznego spojrzenia na perspektywy turystyki. Sprzedaż imprez zimowych i first minute była na bardzo dobrym poziomie. Wiele osób decydowało się już na początku roku planować swoje wakacje. Można było liczyć, że po dwóch latach pandemii sektor turystyczny złapie oddech. I dotyczyło to wszystkich segmentów turystyki. Optymistyczne sygnały płynęły również z segmentu MICE. Klienci, choć nieśmiało, ale jednak decydowali się na planowanie imprez. Te perspektywy zostały rozwiane wraz z rosyjskim atakiem na Ukrainę. Wojna u naszego sąsiada gwałtownie, niemal z dnia na dzień, zatrzymała sprzedaż imprez, ubezpieczeń itd. Wstrząs ten oczywiście nie dotyczy tylko Polski. Ten sezon będzie trudny na wielu rynkach. Zwłaszcza na tych, dla których turyści z Ukrainy i Rosji stanowili znaczący segment. Turystyka potrzebuje spokoju. Choć to stwierdzenie jest banałem, to jego prawdziwość jest szczególnie widoczna w ostatnich latach. W tym roku niestety po raz kolejny odczuje to branża turystyczna na świecie.
TURECKIE DYLEMATY
Zdaniem wielu ekspertów jednym z krajów, które poważnie odczują w turystyce skutki tej wojny, jest Turcja. I dzieje się tak pomimo że kraj ten nie nałożył sankcji na Rosję. W roku 2019, kiedy Turcję odwiedziło 54 mln turystów, 7 mln z nich pochodziło z Rosji, a 1,6 mln z Ukrainy, stanowili więc odpowiednio 13 proc. i 3 proc. wszystkich zagranicznych turystów. Po słabnącej pandemii COVID-19 i problemach gospodarczych kraju turecki sektor turystyczny miał nadzieję na powrót do poziomu sprzed pandemii i wygenerowanie w tym roku co najmniej 35 mld dolarów przychodów. Dla porównania – przychody w roku 2021 wyniosły około 24,5 mld dol. Niektóre szacunki mówiły, że w tym roku kraj nad Bosforem odwiedzi 10-15 mln Rosjan, którzy wydadzą 10 mld dol. Tymczasem z powodu wojny rynek ukraiński został uznany praktycznie za stracony. Również turyści z Rosji w związku z sankcjami i osłabieniem rubla nie dopiszą tak, jak to planowano na początku roku. Szacunki mówią, że w najlepszym przypadku liczba przyjazdów może osiągnąć zaledwie 2 mln. I chociaż turecka branża może próbować kompensować słabszą siłę nabywczą Rosjan swoją słabą lirą (inflacja w lutym osiągnęła w Turcji 54,4 proc.), to jednak ograniczenia w lotach do Rosji międzynarodowych linii lotniczych i problemy z obsługą kart rosyjskich turystów mogą skutecznie utrudnić osiągnięcie dobrych wyników. Z powodu sankcji nie będzie możliwa odpowiednia liczba czarterów, gdyż z gry wypadły europejskie linie czarterowe.
Nic więc dziwnego, że turecka branża turystyczna postanowiła choć częściowo zapełnić tę lukę turystami z innych rynków. Te, w które celują Turcy, to m.in. kraje Azji Środkowej, jak Azerbejdżan, Kazachstan czy Turkmenistan. Jednak kluczowe mogą okazać się wyniki z innych ważnych rynków, emisyjnych takich jak Niemcy, Rumunia czy Polska. Na tych oraz paru innych europejskich rynkach koncentrować się będzie uwaga tureckich przedsiębiorców. Jako miejsce wypoczynku ten kraj ma w Polsce wyrobioną markę. W ubiegłym roku była najpopularniejszym zagranicznym kierunkiem na naszym rynku, po raz pierwszy od lat wyprzedzając Grecję. Niewykluczone, że w tym roku, korzystając ze słabości liry, podczas...